|
Pieszo przez Karpaty i Sudety
Relacja z wyprawy zorganizowanej przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Klub Zdobywców Korony Gór Polski przy redakcji "poznaj swój kraj" (ukazywała się w odcinkach w "psk" od nr 7/2002 do 3/2003)
01.07.2002.
Po długich przygotowaniach, wielogodzinnym siedzeniu nad mapami, przeliczaniu odległości dziennych odcinków, jedziemy na wielką wyprawę. Dla każdego z nas będzie to wyprawa życia. Nikt przedtem nie próbował chodzić po górach przez dwa miesiące. Myślimy, że uda nam się dotrwać do końca. Na razie czeka nas długa podróż w Bieszczady. Turlamy się z Warszawy przez całą noc pociągiem do Zagórza, potem busikiem do Ustrzyk Górnych. po kilkunastu godzinach docieramy do schroniska, gdzie na progu wita nas uśmiechnięty Janek. On podróżował z Jawora 25 godz. dzień wcześniej i zdążył już odpocząć. Teraz wybiera się na Tarnicę trasą z Wołosatego.
Następnego dnia wstajemy rześcy i wypoczęci, gotowi do podejmowania trudów wędrówki. Dzień zaczynamy od wizyty u dyr. Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Po uzgodnieniu naszej trasy, jedziemy do Tarnawy Wyżnej, by zajrzeć w sam koniec tzw. worka bieszczadzkiego, na Przeł. Użocką. Wcześniej odwiedzamy mały cmentarzyk z grobem hrabiny Klary z Kalinowskich Stroińskiej i Franciszka Stroińskiego dawnych właścicieli tych ziem. Jest to najdalej wysunięte na wschód miejsce parku, który ciągnie się wzdłuż południowej granicy państwa, aż do Wetliny. Park utworzony w 1973 r. zajmuje pow.27 064 ha, z czego 64 % to lasy, a od 1992 r. stanowi część Wschodniokarpackiego Rezerwatu Biosfery UNESCO. Teren zachwyca urodą i dzikością. San, który przekraczamy suchą nogą, szumi radośnie, kremowe kwiaty parzydła leśnego kiwają się majestatycznie na wietrze, a niezliczone ilości różnobarwnych motyli fruwają nad kolorowymi łąkami pełnymi kwiatów.
02.07.2002.
Następny dzień wita nas ostrym słońcem i tak samo ostrym wiatrem. Dzielimy się na dwie grupy. Jedni idą przez Połoninę Caryńską i Wetlińską z mozołem pokonując ostre podejścia na ich grzbiety, ja natomiast postanowiłam zdobyć nieznaną mi dotąd Wielką Rawkę i Krzemieniec. Po mozolnym podejściu z Przeł. Wyżniańskiej w cieniu starego bukowego lasu, wychodzę na szczyt Małej Rawki, gdzie bardzo ciepły, silny wiatr usiłuje zdmuchnąć turystów ze szczytu. Nikt jednak z tu obecnych nie załamuje się i podejmuje trud dalszej wędrówki w stronę Wlk. Rawki, a potem Krzemieńca dawniej zwanego Kremenarosem.
Jest to niezwykły szczyt w naszych górach, gdzie spotykają się trzy granice. Pokazuje to trójgraniasty słup z szarego marmuru ze znakami państwowymi Rzeczypospolitej Polskiej, Republiki Słowackiej i Ukrainy. Po krótkiej rozmowie z obecnymi na szczycie Słowakami wracam na Małą Rawkę i kieruję się w stronę Wetliny. Trasa wiedzie grzbietem Działu na przemian lasem i polanami pełnymi jagód. Po dwóch godzinach ostre zejście z grzbietu, ku rozpaczy turystów umocnione drewnianymi schodami, doprowadza mnie do początku wsi. W schronisku są już koledzy. Krótka wymiana wrażeń i udajemy się na zasłużony odpoczynek.
03.07.2002.
Kolejny odcinek bieszczadzkiej wędrówki rozpoczynamy około 8.00. Z pełnym obciążeniem wyruszamy na graniczną trasę. Szlak mało uczęszczany, zarośnięty pędami jeżyn czepiających się skarpet i drapiących nasze łydki. Mozolnie pniemy się to w górę, to schodzimy lekko w dół. Dwie godziny od ludzkich siedzib spotykamy zbieracza czarnych jagód, tu nazywanych borówkami. Z przyjemnością słuchamy opowieści o ciężkiej pracy byłego wypalacza drewna, o tutejszych niedostatkach i trudach życia. Zjadamy po garści owoców szybko zebranych tzw. grzebaniem i wędrujemy dalej. Do turystycznego przejścia granicznego nad Roztokami spotykamy tylko trzech wędrowców. Schodzimy do osady Roztoki Górne, gdzie w czterech domach żyje jedynie 9 osób i zachodzimy na nocleg do prywatnego schroniska utworzonego w dawnym budynku straży granicznej. Sympatyczny gospodarz snuje opowieści, a my rozmyślamy o następnym dniu. Oby tylko pogoda była dla nas łaskawa.
04.07.2002.
Czeka nas długa prawie 30 km trasa, rozpoczynamy ją więc wcześnie o 7,00 rano. Idziemy łatwą leśną drogą bez znaków do wsi Solinki. Na rozgrzanej szutrowej drodze grzeją się stada kolorowych lub białych motyli. Próbujemy to utrwalić na kliszy, ale nie bardzo nam się udaje wygrać z szybkimi stworzeniami. Już drugi dzień poruszamy się po terenie Ciśnieńsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego utworzonego w 1992 r. na obszarze 46 025 ha z 83 % pokrywą leśną. Po trzech godzinach zmieniamy kierunek i rodzaj nawierzchni. Tym razem wędrujemy torami kolejki wąskotorowej. Mężczyźni idą wygodnie jak po chodniku, ale ja, co trzeci krok wpadam między podkłady. Dochodzimy do osady wypalaczy. Dwa retorty (piece do wypalania węgla drzewnego) dymią na cała okolicę, dwa następne wypełniane są bukowymi polanami. Obserwujemy tę ciężką pracę, robimy sobie zdjęcia z okopconym pracownikiem, który przed chwilą doglądał wypału stojąc na szczycie retorty, parę zamienionych zdań i idziemy dalej. Ciągle torami, aż do leśnej stacji Balnica, gdzie za godzinę ma przyjechać ciuchcia z Cisnej. W Balnicy w jedynym domu, jaki pozostał z dużej wsi o kilkudziesięciu gospodarstwach, mieszka rodzina psychologów z kilkorgiem dzieci. Nie było czasu na dłuższe rozmowy o tym jak żyją. Ze sposobu bycia, otwartości do ludzi widać jednak, że są szczęśliwi. Dziękujemy za ugotowaną naprędce zupę z torebki płacąc parę groszy i ruszamy dalej, bo słychać odgłosy burzy. Ja postanawiam iść trasą przez dawną wieś oglądając po drodze zdziczałe sady, a koledzy dalszą drogą wzdłuż granicy. Mnie udaje się uniknąć deszczu, im niestety nie. Docierają do Nowego Łupkowa dokładnie przemoczeni i zdrożeni. Kończymy dzień z nadzieją dobrego odpoczynku w następnym wolnym dniu.
06.07.2002.
Opuszczamy już Bieszczady i wchodzimy w Beskid Niski. Czekają nas cztery długie mozolne trasy pasmem granicznym, aż do Wysowej. Każdą wędrówkę rozpoczynamy wczesnym rankiem, by mieć rezerwę na wypadek nieprzewidzianych trudności. Jasielski Park Krajobrazowy wita nas źle oznakowaną trasą w okolicy Nowego Łupkowa. Brniemy z kompasem w ręku przez trawy sięgające mi do brody. Po godzinnym rajdzie na orientację trafiamy na szlak. Prowadzą nas dalej wzdłuż granicy niebieskie znaki szlaku polskiego i czerwone słowackiego. Na Przeł. Radoszyckiej, gdzie kiedyś przebiegał trakt handlowy na Węgry i upamiętnia to obelisk z 1893r. teraz jest tylko małe przejście turystyczne na szlaku rowerowym, a od 2003r. będzie samochodowe dla ruchu osobowego.
Dzisiejsza trasa jest łatwa, bez dużych przewyższeń. Poruszamy się na wys. 820-848m.n.p.m. Na najwyższym wzniesieniu o nazwie Pasika wchodzimy w teren rez. "Źródliska Jasiołki". Obszar chroniony od 1993r. o pow. 1585ha obejmuje najbardziej klasyczny fragment krajobrazu łąkowo-leśnego Jasielskiego Parku Krajobrazowego w rejonie źródłowym rzeki Jasiołki. Występują tu rozległe, największe w Beskidzie Niskim torfowiska wododziałowe. Przez teren rezerwatu schodzimy w obszar dawnej wsi Jasiel, gdzie czeka nas jedynie zagospodarowane pole namiotowe. Dzięki uprzejmości turystycznej braci, zajmujemy drewniany szałas. Inni śpią w namiotach lub pod drewnianymi wiatami. Wspólne ognisko i rozmowy o górskim wędrowaniu umilają godziny o zachodzie słońca. Kąpiel w zimnym potoku, jakże odmienna od ciepłego prysznica, daje niezapomniane przeżycia, a wspaniały zachód słonecznej kuli upiększa świat. Zdrożeni długą wędrówką szybko zasypiamy na twardej podłodze. Jutro czeka nas następny odcinek poznawania tego nieznanego świata.
07.07.202.
Zbudził nas rześki świt, kiedy mgły jeszcze otulały łąki. Rozruszamy trochę odgniecione kości i szybko zbieramy się do drogi. Nie byliśmy pierwsi, którzy wyszli w trasę.Te duże odległości mają to do siebie, że należy zaczynać pokonywać je jak najwcześniej. Po krótkim odcinku wśród łąk szlak wyprowadza nas na graniczny grzbiet. Zaczyna się nudna, uciążliwa wędrówka wśród zarastającej ścieżkę roślinności, poprzez las zasłaniający wszelkie panoramy. A tam gdzieś za firanką buków rozciągają się piękne widoki, a ze szlaku tego nie widać.
W południe wspinamy się na najwyższe wzniesienie tego dnia - Kamień 857 m n.p.m. i wchodzimy w teren następnego rezerwatu przyrody na naszej trasie " Kamień nad Jaśliskami". Ze szczytu schodzimy leśną drogą w dolinę, gdzie kiedyś była wieś Czeremcha, a obecnie przebiega polna droga do turystycznego przejścia o tej samej nazwie. Przecinamy ten teren i ponownie wspinamy się na wzniesienie. Mamy jeszcze trzy godziny do celu naszej dzisiejszej wędrówki i z przyjemnością witamy ścianę lasu, który chroni nas przed żarem lejącym się z nieba. Jeszcze trochę i okaże się, że dzień nie był najgorszy. Jakież było to złudne wrażenie.
Około 15.00 zaczął kropić deszcz, który bardzo szybko przemienił się w burzową ulewę. Mimo zmęczenia, nogi zaczynają nas same nieść. Idziemy w ciszy nasłuchując grzmotów to z jednej, to z drugiej strony. Kanonada nie miała końca, tak jak nasza droga, która skończyła się nad wzbierającym strumykiem. Postanowiliśmy iść w dół, niestety woda i gęste zarośla uniemożliwiały taki wariant. Wtedy zaczęła się dwógodzinna gehenna.
Wędrówka przez las na azymut. Pnącze jeżyn, gęste kłujące krzewy tarniny i dzikiej róży zagradzały nam drogę. Mokre ciężkie buty i takież plecaki nie pomagały w pokonywaniu przeszkód. Stado dzików przebiegło nam drogę, a my pięliśmy się w górę i w górę, ku prześwitom leśnym, by zdążyć przed zmrokiem, gdzieś na polanę poza lasem. I wreszcie jest. Widać wieżę kontrolną na przejściu granicznym Barwinek na Przeł. Dukielskiej. Do wsi Barwinek mamy jeszcze dwa kilometry asfaltową drogą wzdłuż kolejki tirów czekających na odprawę. Wleczemy się noga za nogą. Każdy but pełen wody waży tonę i nie sposób nie włóczyć nim po ziemi.
Wreszcie przed dawnym budynkiem szkoły spotykamy Tomka i Przemka, którzy czekają na nas od dwóch godzin. Tam spotyka nas następna "niespodzianka". Schronisko młodzieżowe już dawno nie istnieje. Zmęczeni i zrezygnowani chodzimy od domu do domu szukając jakiejś kwatery. Trafiamy wreszcie na miłych ludzi, którzy nie mając miejsca w domu udzielają nam schronienia w pełnej siana stodole. Po gorącej herbacie i wspaniałym zsiadłym mleku u gospodarzy, padamy jak nieżywi. Śpi się doskonale w tym pachnącym raju, aż do piania koguta, który oznajmia, że wstał nowy dzień. Wstajemy wypoczęci. Gorszą kondycję przedstawiają nasze mokre buty i odzież.
08. - 09. 07.2002.
Do ekipy dołączyły nowe siły. Przez dwa dni będzie nas pięcioro. Dzielimy się na dwie grupy. Jedna idzie szlakiem granicznym do Ożennej pokonując następne 20 km, a druga z powodu wbitych kleszczy musi odwiedzić lekarza. Jedziemy do Dukli. Autobus pnie się w górę serpentynami Magurskiego Parku Narodowego. Wreszcie podziwiamy piękno Beskidu Niskiego. Łagodne, kopulaste wzniesienia pocięte szachownicą kolorowych poletek udekorowanych kępami krzewów i drzew przycupniętych na miedzach. W dolinach rozłożyły się niewielkie osady z wystającymi ponad konarami starych drzew kopułami drewnianych cerkiewek. Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy w Dukli.
To stare miasto posiadające swe prawa od 1380r zaskakuje ilością i wspaniałością zabytków. Dawną świetność miasto zawdzięczało swemu położeniu przy szlaku handlowym z Węgier wiodącym przez Przeł. Dukielską . Właścicielami tych ziem był ród Mniszchów. Już w XVI w. Jan Jordan herbu TRĄBY z Zakliczyna stawia tu pierwszy pałac. Następni jego właściciele Franciszek Bernard Mniszech - starosta Sanocki, kasztelan Sądecki i jego wnuk Józef Wandali Mniszech - marszałek wielki koronny, kasztelan Krakowski rozbudowują siedzibę w latach 1636-38 i 1764-65 tworząc wspaniałą barokową rezydencję otoczoną ogrodem francuskim z trzema stawami oraz szpalerami lip, akacji i grabów. Obecnie w pałacu znalazło miejsce Muzeum Historyczne obrazujące dzieje miasta oraz historii działań militarnych w Karpatach w okresie I i II wojny światowej. Kolejnym ciekawym zabytkiem jest kościół parafialny o wspaniałym barokowym wystroju oraz sanktuarium św. Jana z Dukli znajdujące się w kościele o.o. Bernardynów. Po dokładnym zwiedzeniu tych zabytków, pozostaje nam niewiele czasu, ale biegniemy jeszcze zerknąć na cmentarz wojenny z okresu I wojny. Jest to jeden z wielu tego typu w tym rejonie. Czeka nas jeszcze kolejna podróż autobusem w rejon Magurskiego P.N. do wsi Grab, gdzie spotykamy się z ekipą wędrującą szlakiem.
10.07.2002.
Po przejściu prawie całego pasma Beskidu Niskiego odpoczywamy w Wysowej. To niewielkie uzdrowisko położone w Górach Hańczowskich posiada bogate zasoby wód mineralnych. Z 20 źródeł 9 jest eksploatowanych. Degustujemy te szczawy wodoro-węglanowo-chlorowo-sodowe z domieszką różnych minerałów, lecz nie wszystkie nam smakują. Zwiedzamy również tutejsze zabytki. Kościół drewniany z I poł. XIX w. budowany na zrąb i oszalowany, oraz XVIII wieczną cerkiew greko katolicką. Odwiedzamy karczmę i degustujemy regionalne łemkoskie potrawy. Dzień upływa nam na lenistwie.
11.07.2002.
Następnego dnia około godz. 7.00 wyruszamy na końcowy etap po tych pustych, dzikich górach. Już chyba ostatni raz jeżyny zarastają nam szlak. Pniemy się mozolnie w kierunku Lackowej. Podejście od strony Wysowej nie jest zbyt łatwe, ale nie sprawia nam wielkich trudności. Kłopoty zaczynają się dopiero przy zejściu. Prawie pionowa ściana porośnięta lasem i prosto w dół biegnąca ścieżka wydeptana przez turystów. Przeskakujemy od drzewa do drzewa, aby jakoś utrzymać równowagę, bo nasze duże plecaki w tym nam nie pomagają. Udaje nam się cało dotrzeć do podstawy stoku. Kiedy ścieżka nabiera bardziej ludzkiego nachylenia, jesteśmy już spokojni o nasze kości. Idziemy wśród lasu i trafiamy na przełęcz pełną malin. Objadamy się do syta tymi słodkimi owocami i po chwili ruszamy dalej.
Szlak wyprowadza nas na szosę, którą skręcamy do Tylicza, by obejrzeć cerkiewkę i drewniany kościół z 1612 r. z XVI-wiecznym obrazem Matki Boskiej Tylickiej w ołtarzu głównym. Potem kierujemy się do Krynicy oglądając po drodze hotel "Patria" byłą własność Jana Kiepury.
12.07.2002.
Po miłym wieczorze spędzonym na rozmowach o wędrowaniu z lubelskim turystą dzielącym wraz z nami schroniskowe lokum, wstajemy wypoczęci i z ochotą wyruszamy w drogę na nowe szlaki. Beskid Sądecki, w który wkraczamy, to już zupełnie inne góry. Testujemy gondolę kolejki na Jaworzynę Krynicką. Jesteśmy pierwszymi pasażerami, gdyż całe uzdrowisko jeszcze śpi. Wagonik bezszelestnie wywozi nas na szczyt. Tam otula nas chłodnym szalem gęsta mgła. Po krótkiej wizycie w schronisku " Na Jaworzynie " wyruszamy w tę białą zamkniętą przestrzeń. Łatwa trasa prowadząca grzbietem Pasma Jaworzyny nie sprawia trudności. Stare powyginane buki wyłaniają się z mgielnej szarości tworząc niesamowity nastrój. Kilka razy wychodzimy na polany porośnięte krzewinkami czarnych jagód, gdzie spotykamy całe rodziny zbierające te smaczne owoce. Żal nam jedynie tych pięknych widoków znanych z przed lat, które dzisiaj przesłania mgielny tuman.
Po skromnym obiedzie w schronisku " Na Łabowskiej Hali" wyruszamy w dalszą drogę podziwiając mgielne perły na każdym źdźble trawy. Fotografujemy w pośpiechu te drżące na wietrze błyskotki, bo jeszcze szmat drogi przed nami. Kilkakrotnie przy szlaku oglądamy miejsca mówiące o tragicznej śmierci osób poległych w walkach z niemieckim najeźdźcą. Po siedmiu godzinachwędrówki szlak wyprowadza nas z lasu. Mgła się rozpierzchła i ukazał się rozległy widok na dolinę Popradu i Pasmo Radziejowej. Jeszcze tylko cztery km przez łąki i czeka nas zasłużony odpoczynek. I znów wrażenie jest złudne. To były aż cztery kilometry kamienistej polnej drogi, która skatowała nasze stopy do granic możliwości. Idziemy jak po gorących węglach. Wreszcie jest droga pokryta asfaltem. Zwykle nie lubiana przez piechurów, teraz wydaje się być balsamem. Zmęczeni docieramy do pensjonatu w centrum Piwnicznej. Tu czekają już na nas następni uczestnicy wyprawy. Czwórka studentów z Poznania chętnych do wspólnej wędrówki.
13.07.2002.
Już drugi dzień wyruszamy na szlaki Popradzkiego Parku Krajorazowego. Teren obejmujący Pasmo Radziejowej i Pasmo Jaworzyny Krynickiej chroniony od 1987 roku w celu zachowania walorów przyrodniczych, krajobrazowych, uzdrowiskowych i kulturowych Sądecczyzny o pow. 52 tys. ha z 25 tys. ha strefy ochronnej. Na terenie parku wyodrębniono 13 rezerwatów przyrody. Szata roślinna liczy ok. 1000 gatunków roślin naczyniowych, których kolorowe kwiatostany upiększają łąki, przez które podążamy. Dzisiejsza trasa wiedzie przez najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego - Radziejową. Jest to trzeci szczyt Korony na naszej drodze. Pokonujemy z mozołem ostre podejście od strony Wlk. Rogacza, obserwując co chwilę piękne panoramy roztaczające się wokół. Wreszcie jesteśmy na szczycie porośniętym lasem. Korzystamy z turystycznych ław i stołów, by sprawdzić na mapach dalszą drogę oraz ugasić pragnienie. Jeszcze pamiątkowe zdjęcia pod tablicą i obeliskiem i ruszany. Czeka nas jeszcze daleka droga przez Prehybę do Szczawnicy. Szlak wiedzie cały czas lasem, początkowo łagodnie, a po minięciu schroniska "Na Prehybie" ostro w dół. Nie jest to łatwe zejście. Na takich pochyłościach kolana czują już trudy podróży.
Po wyjściu z lasu odpoczywamy przed przejściem ostatniego odcinka przez rozległą Szczawnicę. Jeszcze relaksowa podróż wyciągiem krzesełkowym na Palenicę i jesteśmy w schronisku. Z balkonu rozciąga się piękny widok na pobliskie wzniesienia i dalekie Tatry. W dole tętni miejskim życiem uzdrowisko Szczawnica, a my pragniemy ciszy i wypoczynku. Niestety w tak atrakcyjnym miejscu jest to niemożliwe.
14.07.2002.
Wstajemy wczesnym rankiem niezbyt wyspani z powodu towarzyskich spotkań innych bywalców schroniska, którzy z pewnością nie wybierają się na górskie szlaki. Humor poprawia nam piękny widok z kłębami białych mgieł w dolinach i soczyście zielonymi szczytami oświetlonymi porannym słońcem. Dziś ekipa dzieli się na dwie drużyny szturmujące różne pasma Pienin. Cześć przepływa Dunajec, by udać się na szlak przez Sokolice, Czertezik na Trzy Korony, a inni jada do Jaworek, by zdobyć Wysokie Skałki.
Mozolną wędrówkę leśnym szlakiem równoważy wspaniały widok przełomu Dunajca oglądany z Sokolicy. Poza pięknymi kadrami na połyskującą wodę górskiej rzeki, fotograficy nie mogą się oprzeć słynnej sośnie na skalnym urwisku. Po zejściu z Sokolicy łagodna trasa doprowadza do Góry Zamkowej, gdzie wita nas figura Św. Kingi. Jeszcze trochę i jesteśmy na Przeł. Szopka, gdzie oprócz wielu spacerowiczów spotykamy góralkę oferująca wędrowcom pyszna maślankę dla pokrzepienia ciała i duszy przed ostatnim szturmem na platformę widokowa Trzech Koron. Z daleka słychać odgłosy burzy i jesteśmy ostatnimi osobami, które obsługa wpuszcza na platformę. Oglądamy po raz drugi Dunajec i szybko kierujemy się w stronę Wąwozu Szobczańskiego, który ma nas doprowadzić do schroniska " Pod Trzema Koronami". Zdążamy w ostatniej chwili przed wielką ulewą.
Druga grupa penetrująca Małe Pieniny, tez miała szczęście. Po spokojnej wędrówce przez Rez. "Wąwóz Homole" bez wielkiego trudu dotarli do przejścia granicznego pod Wysoką trawersując jej stok. Celem wycieczki był jednak szczyt, podjęli wiec trudna wspinaczkę graniczna ścieżka na sam wierzchołek. Skały zalęgające szczyt są jednak niedostępne. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć u podnóża skal, trzeba było szybko schodzić na dół, bo z daleka było słychać odgłosy burzy. Udało się przed deszczem dotrzeć do Szczawnicy.
15.07.2002.
Dziś dzień odpoczynku. Z okien schroniska rozciąga się wspaniały widok na Dunajec i Trzy Korony z jednej strony i na Czerwony Klasztor po drugiej stronie rzeki. Ci, którzy maja przy sobie paszporty postanawiają zwiedzić ten ciekawy czeski zabytek. Poszli na brzeg Dunajca, gdzie nad brzegiem stoi tablica "Turystyczne przejście graniczne", z nadzieja, że góralską tratwą przedostaną się na druga stronę. Jednak z przyczyn, których tu nie będę poruszać, tak się nie stało. Żadne tratwy ani łodzie nie pływają w poprzek nurtu. Można jedynie przejść go wpław, ale jak dalej uczestniczyć w krajoznawczej wycieczce w przypadku zmoczenia ubrań lub dokumentów. Nasze zuchy nie próbowali naśladować góralki, która podkasując wysoko spódnicę brnęła przez ten niebezpieczny nurt. Postanowili pojechać dookoła przez most na zaporze. Część drogi przebyli pieszo, część czeskim autobusem, ale do Klasztoru dotarli. Tam oczywiście, poza zwiedzaniem zabytku, w którym już dawno nie ma zakonników tylko hotel, była degustacja czeskich narodowych trunków, czyli piwa. Nie było go zbyt wiele, bo w ten sam sposób wrócili późnym popołudniem do domu.
Ja nie mając dokumentu potrzebnego do zwiedzania zagranicznych obszarów, poszłam obserwować przyrodę w Wąwozie Szobczańskim. Wycieczka była bardzo owocna, gdyż udało mi się zobaczyć i zrobić kilka zdjęć pięknego motyla niepylaka apollo. Ta duża biała piękność z czarnymi i czerwonymi kropkami na skrzydłach żyje tylko na piargach pienińskich żlebów oraz - na Kaukazie. Jestem bardzo zadowolona, ze udało mi się zrobić dwa zdjęcia temu rzadkiemu okazowi. Może już nigdy nie uda mi się go zobaczyć. W drodze powrotnej ze spaceru rozmawiam ze starym flisakiem, który całe życie pływał na tratwach, a teraz rzeźbi w drewnie pamiątki dla turystów. Przed trzydziestu laty kupiłam na flisackiej przystani drewnianego orzełka przedziwnej konstrukcji o misternie wyciętych piórach, który zdobi moje mieszkanie do dziś. Odkurzając stojącą na półce pamiątkę robię to bardzo delikatnie by jej nie uszkodzić, gdyż zawsze myślałam, że takiej już nigdy nie odkupie, gdybym ją zepsuła. A tu niespodzianka. Okazuje się, ze nadal je wytwarzają ludowi artyści.
16.07.2002.
Część grupy idzie przez Przeł. Szopka i Macelak do Kątów, potem drogą do Niedzicy. Żar leje się z nieba, a wędrowcom pot zalewa oczy. Druga część członków wyprawy udaje się bezpośrednio do Sromowców Niżnych, stamtąd zaś spacerem dookoła zbiornika wyrównawczego do zapory na Dunajcu usytuowanej tuż pod zamkiem niedzickim. Zamek wzniesiony w latach 1320-30 przez węgierski ród Berzewiczych na wzniesieniu o wys. 566 m n.p.m. jest jednym z najcenniejszych w Polsce zabytków architektury obronnej. Budowla składa się z gotyckiego zamku górnego, zamku średniego i renesansowego zamku dolnego. Z górnego tarasu oglądamy wspaniałą panoramę Jeziora Czorsztyńskiego z górującymi nad lustrem wody ruinami zamku Czorsztyn oraz Pieninami Czorsztyńskimi i Magurą Spiską. Na tafli jeziora połyskują w oddali białe żagle, a nieopodal widać kąpiących się ludzi.
Po zakwaterowaniu idziemy wiec popływać. Chłodna woda jeziora okazuje się być całkiem ciepła tego upalnego dnia. Odbywamy jeszcze mały spacer, by zwiedzić kościół parafialny. Budowla powstała w 1501r i do dziś zachowały się w nim elementy gotyckie, zaś wystrój wnętrz jest barokowo-rokokowy. Wracając do hotelu ledwo zdążyliśmy przed burzą. Ulewny deszcz, błyskawice przecinające niebo, huk grzmotów i plusk szybko przybywającej wody w małym potoczku obserwowaliśmy z balkonu. Rano okazało się, że zniszczenia spowodowane przez spływającą wodę są znaczne.
17.07.2002.
Z powodu dużej ilości wody na szlakach Pienin Spiskich postanowiliśmy skorzystać z szosy. Część trasy pokonujemy piechota, resztę jedziemy mikrobusem. W Łapszach Niżnych , wsi założonej w XIV w. zaglądamy do gotyckiego kościoła , gdzie na wieży oraz nad wejściem zachował się podwójny krzyż charakterystyczny dla zakonu bożogrobców, byłych właścicieli tych ziem.
W Łapszach Wyżnych korzystając z uprzejmości miejscowego księdza zapoznajemy się z historią oraz pięknym rokokowym wnętrzem tutejszego kościoła z 1760r. Jest to budowla jednonawowa, murowana z kamienia, otynkowana, przykryta sklepieniem kolebkowym z lunetami. W ołtarzu głównym z 1776r. bogato rzeźbiona scena koronacji Matki Boskiej oraz ażurowa ambona zdobiona ornamentami roślinnymi, są przykładami wspaniałej starej snycerki.
Rezygnujemy z zaproszenia na kawę na plebanii, gdyż przed nami jeszcze spora trasa biegnąca przez mokre łąki i lasy, do Rzepisk i dalej przez most na Białce, do Bukowiny Tatrzańskiej. Kilka kilometrów przez tę piękną, ale jakże długą wieś daje nam się we znaki. Mamy jednak na tyle siły, by zajrzeć do zabytkowego kościoła zbudowanego w 1887r. przez samych mieszkańców parafii z kamienia spojonego gliną. Ta nietrwała budowla z piękną polichromią w roślinne wzory w 1994r. została wpisana na listę zabytków.
|
|