POLSKA
w moim obiektywie

Wstęp
Turystyka piesza
Turystyka górska
Korona Gór Polski
Krajoznawstwo(galeria)
Przyroda w obiektywie
Publikacje, wystawy.
Linki
Kontakt

Pieszo przez Karpaty i Sudety


w górę.

12.08.2002.

Dusza nam się raduje, znowu wchodzimy w góry. Wczesnym rankiem rozpoczynamy wędrówkę w Paczkowie i wchodzimy na główny szlak Sudecki im. Orłowicza. Łagodne wzniesienia pozwalają nogom ponownie przywyknąć do pokonywania wzniesień. Szybko mija nam droga do Złotego Stoku. Tu nie możemy ominąć pierwszej z wielu atrakcji przyrodniczych, jakimi nakarmi nas otoczenie Kotliny Kłodzkiej. Odwiedzamy kopalnię złota i arsenu. Bogate złoża tego kruszcu pozwalały już w XVI wieku na znaczne jego wydobycie. W XIX w. przypadkowo odkryty nieznany dotąd minerał uaktywnił upadającą już kopalnię. Spore zasoby tej śmiercionośnej substancji były eksploatowane aż do lat 50-tych XX wieku. Obecnie niewielka część z ponad 200 km korytarzy udostępniona jest do zwiedzania. Niestety nie mamy okazji do podziwiania żył złota, ale wodospad spadający z 8 m zachwyca wszystkich. Po opuszczeniu złotych sztolni ochoczo wyruszamy w dalszą drogę. Leśny trakt nie przysparza kłopotów. Idziemy spokojnym krokiem podziwiając dorodne drzewa. Promienie słońca prześlizgują się przez gałęzie tańcząc na paprociach. Wydaje nam się, że to piękno jest tylko dla nas, bo ludzi prawie nie spotykamy. Ci nieliczni, których mijamy, zainteresowani naszymi dużymi plecakami rozpoczynają rozmowę. Słuchając naszych opowieści o wyprawie i zaplanowanej trasie oraz o Klubie, są zdumieni, a za razem pełni podziwu. Dobra passa słonecznej pogody kończy się prawie w jednym momencie kilkoma dalekimi grzmotami. Po chwili ulewny deszcz z gradem moczy nas dokładnie, na pół godziny drogi przed Lądkiem. Mamy pecha. Nie udało nam się na sucho dotrzeć do schroniska.

13.08.2002.

W Stójkowie, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg, spotykamy grupę harcerzy z Radomia kończących właśnie obóz wędrowny i kilka wędrujących rodzin, wśród których jest nasz klubowicz. Pierwszy napotkany na naszej trasie. Wieczorne rozmowy o okolicznych górach, przebytych szlakach, klubowych wyprawach są miłym początkiem sudeckiej wędrówki. Ranek budzi nas ulewą. Ołowiane chmury sięgają ziemi. Telewizyjne zapowiedzi opadów na Dolnym Śląsku sprawdziły się. Zdejmujemy ze sznurków niedoschnięte rzeczy, zakładamy wilgotne buty i nie czekając, aż minie ulewa ruszamy szosą w kierunku Stronia Śląskiego. Nieprzyjaźni piechurom kierowcy sprawiają bezpłatny prysznic wlewając nam do butów wiadra wody. Docierając do szlaku biegnącego w kierunku Śnieżnika czujemy się jak grupa płetwonurków lub ptaki brodzące. Mijamy teren budowy parkingu, który jest obecnie jedną wielką błotnistą kałużą. Zapadając się w błocie po kostki docieramy jakoś do utwardzonej drog.Tym razem ten znienawidzony asfalt nas uratował.Podczas ulewy łatwiej jest iść po twardej nawierzchni.
Przemoczeni i zmarznięci docieramy do następnej osobliwości tych gór - Jaskini Niedźwiedziej. Odkryta przypadkowo w trakcie wydobywania tutejszych marmurów, stanowi dziś nie lada atrakcję. Ze swą piękną szatą naciekową jest jedną z najpiękniejszych jaskiń w Polsce. Na Śniezniku Jej uroda ściąga tu wielu zwiedzających. O bilety, które trzeba zamawiać na wiele dni wcześniej nie jest łatwo. Udaję się nam jednak skorzystać z czyjejś nieobecności prawdopodobnie spowodowanej złą pogodą i dostajemy wejściówki. Niestety na wejście trzeba czekać dwie godziny. Czy nie zmarzniemy nie ruszając się tyle czasu w mokrych ubraniach? Rozgrzewamy się gorącą herbatą starając się nie myśleć, że tam pod ziemią jest 7 stopni. Oczekiwanie i chłód rekompensuje piękno, jakie ujrzeliśmy. Znane z książek stalagmity, stalaktyty i nacieki tworzące jakby kiście kolorowych chryzantem zachwycają wszystkich. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy wreszcie w bardziej sprzyjające otoczenie, czyli na zewnątrz, gdzie wprawdzie nadal pada deszcz, ale temperatura jest o wiele wyższa. Jeszcze tylko ostre podejście i będziemy pod dachem.
Górska ścieżka zamieniła się w potok. Wędrujemy więc środkiem kaskady, a obok dudni jak na werblach prawdziwy strumień. Mimo takich warunków docieramy na górę bez większego zmęczenia. Uśmiechnięty kierownik wita nas gorącą herbatą i zarządza zapalenie ognia w kominku. Suche ubrania i iskry trzaskające w ogniu zacierają przykre wspomnienia.

15.08.2002.

Po dniu spędzonym przy kominku w schronisku szczelnie otulonym mgłą, kiedy wytknęli nos poza drzwi tylko ci, którzy nie byli nigdy na szczycie Śnieżnika i poszli zdobywać tę koronną górę, ruszamy w gęstą białą watę szczelnie okryci kapturami kurtek. Omijamy jak tylko się da kałuże na leśnej drodze, by oszczędzić tak pieczołowicie suszone przy ogniu buty. Idziemy spokojnie, gdyż droga, mimo iż prowadzi lekko w dół nie jest łatwa, gdyż wilgoć powoduje, że wystające korzenie stają się bardzo śliskie. Wędrówkę umilają nam szumiące ze wszystkich stron strumienie. Ten dwudniowy deszcz musi jakoś spłynąć z gór. W kilku miejscach zachwycamy się pięknymi kaskadami, których nie można tu oglądać w suche dni. Po godzinie wędrówki wychodzimy z chmur i chwilami roztaczają się przed nami dalekie widoki. Tylko Śnieżnik pozostaje przykryty białą czapą przez cały dzień. Mijamy niewielką wioskę Jodłów i łąkami podziwiając daleki szczyt Jagodnej powoli zdążamy w kierunku Międzylesia.
Po krótkim odpoczynku idziemy zwiedzać tutejsze zabytki. Niestety nie wszystkie są dostępne dla turystów i w odpowiednim stanie. Kościół parafialny zachwyca niespotykaną amboną z 1750 r. w kształcie łodzi zdobionej płaskorzeźbami i żaglem tworzącym baldachim. Z prawego balkonu w nawie prowadzi kryty ganek łączący kościół z zamkiem. Przejście jest nieczynne, a zamek, o którym nie udało nam się zdobyć informacji historycznych, popada w ruinę. W jednym skrzydle jest hotel, natomiast reszta chyli się ku upadkowi. Oglądamy nie tylko niszczejącą fasadę i resztkę starego pałacowego parku i idziemy podłużnym typowym dla czeskich miast rynkiem w kierunku dwóch podcieniowych domów tkaczy, które pozostały z "Siedmiu braci".

16.08.2002.

Dziś czeka nas ciężka droga na Jagodną. Ta góra charakteryzująca się wydłużonym grzbietem ze zboczami pokrytymi dorodnym świerkowym lasem, jest jedną z trudniejszych do zdobycia w Koronie. Ze wszystkich stron prowadzą do niej szlaki biegnące wzdłuż asfaltowych szos. Z Bystrzycy, Długopola, Międzylesia czy Zieleńca trzeba pokonać kilkanaście kilometrów drogi raczej nieprzystosowanej dla wędrowców. Ruch tu wprawdzie niewielki i żadna ciężarówka nie spycha nas do rowów, ale długie podejście po twardej nawierzchni daje się we znaki. Momentami szlak ścinając serpentyny wchodzi w bardziej przyjazny teren i wtedy wydaje nam się, że wróciliśmy w Beskid Niski. Jak okiem sięgnąć żadnej cywilizacji.
Na Jagodnej W Gniewoszowie dowiadujemy się od sympatycznych ludzi, którzy zaprosili nas na kawę, że prawie nie ma już tu rolników, a wszystkie domy są zamienione na letnie służace jedynie wypoczynkowi. Nasi gospodarze również traktują to jako bazę do górskich wędrówek. Zapraszamy wiec na klubowe wyprawy i ruszamy dalej. Nareszcie szlak zakręca w las. Łagodnie wznoszący się dukt doprowadza nas na szczyt Jagodnej. Zdobyliśmy następny punkt w Koronie. Jeszcze niezbyt długie zejście na Przeł. Spaloną i jesteśmy w schronisku. Nowi sympatyczni gospodarze tego obiektu nie tylko stworzyli nowe ciekawe wnętrze, ale i wspaniałą atmosferę. Są pasjonatami turystyki konnej i z wielką przyjemnością słuchamy do późnego wieczora opowieści o planach związanych z gospodarowaniem tym obiektem. Jest tak sympatycznie, iż żałujemy, że nie mamy tu dnia wolnego.

17.08.2002.

Wieczorna burza i nocny deszcz zmoczyły wprawdzie leśne drogi, ale przemyły zapłakane niebo. Ranek wstał pogodny. Żegnamy się z gospodarzami robiąc na odchodne pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w trasę. Czeka nas wprawdzie daleka, ale łatwa i za razem ciekawa droga. Początkowo idziemy cicho szumiącym świerkowym lasem, gdzie czasami spotykamy ludzi zbierających grzyby. Poza nimi jesteśmy jedynymi istotami wędrującymi po tym ciekawym terenie. Nagle środowisko się zupełnie zmienia. Tomek Weszliśmy w obszar torfowiska wysokiego, jakie zalega teren położony na zachodnich stokach Gór Bystrzyckich. W rez. "Torfowisko pod Zieleńcem" przechodzimy kładkami prowadzącymi przez mokradła i usiłujamy wypatrzeć występujące tam rośliny pokazane na planszach dydaktycznych. Niestety malutkich rosiczek nie udało nam się dostrzec. Jedynie zmoczone przez deszcz wełnianki smętnie wystawały ponad zielone źdźbła, zupełnie nie przypominając wełny. Wdrapujemy się jeszcze na wieżę widokową i stamtąd dopiero wyraźnie widać nieckę w jakiej występuje mech o nazwie torfowiec, z którego to powstały przez wieki 7 m grubości pokłady torfu kiedyś eksploatowane, a dziś chronione. Z rezerwatu wychodzimy na drogę biegnącą dnem Doliny Strążyskiej, w której obok jezdni płynie potok i dość szybko docieramy do parku zdrojowego w Dusznikach. Wstępujemy na wódę mineralna do pijalni, oglądamy pomnik Chopina i kierujemy się pod gościnny dach zaprzyjaźnionych klubowiczów Bogusi i Mariana Rzekieckich. Wieczór wspomnień i opowieści nie ma końca. Musimy jednak odpocząć przed wędrówka po Górach Stołowych.

18.08.2002.

Pogoda nas po prostu rozpieszcza. Kryształowe niebo, rozgrzane od samego rana powietrze, to zbyt wiele dla wędrowców z plecakami. Ubieramy się lekko, zabieramy swe wielki garby wypełnione kurtkami i polarami, które niestety czasami były potrzebne i ruszamy na szlaki niesamowitych Gór Stołowych. Przed wyjściem na trasę zaglądamy do kościoła, by obejrzeć jedyną w Polsce ambonę w kształcie rozwartej paszczy wieloryba oraz oglądamy, niestety tylko z zewnątrz, bo godzina zbyt wczesna, budynki XVII-wiecznego Młyna Papierniczego. By lepiej poznać ciekawostki znajdujące się na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych, dzielimy się na dwie grupy. Jedni idą zdobywać koronny Szczeliniec Wlk. docierając tam przez Narożnik, ja zaś wędruję trasą Skalnych Grzybów, by fotografować te kamienne cuda przyrody. Obie trasy początkowo prowadzą przez ląki, które teraz zmieniły swój koloryt. Brak już tych wielobarwnych kwiatów, którymi zachwycaliśmy się w Bieszczadach na początku swej wędrówki, ale za to pachną kłosy traw, spod nóg czmychają zające lub wypłoszone sarny, a od czasu do czasu udaje się wypatrzyć jasnofioletowe kielichy zimowitów, wyciągających wysoko swe główki pośród brązowiejących traw. Ponad godzinna wędrówka rozgrzanymi w słońcu ląkami nie nadwyręża zbytnio naszych sił i sprawnie wspinamy się na Urwisko Batorowskie, by osiągnąć środkowy poziom tych dziwnych płaskich gór. W prześwitach pomiędzy drzewami widać dalekie przestrzenie.
Zielony tort Brygada szturmująca najwyższy szczyt, po krótkim odpoczynku w Karłowie ruszyła kamiennymi schodami na wierzchołek. Jak wynikło z późniejszych opowieści zachwytom i radości wynikających z przeciskania się przez wąskie szczeliny labiryntu z wielkimi plecakami, nie było końca. Tak jak wszyscy zwiedzający to miejsce, tak i oni byli zauroczeni bogactwem form skalnych. Ja natomiast na swej drodze podziwiałam nieco inne formy niż te na Szczelińcu, ale równie ciekawe i piękne. Potem wędrówka wąską ścieżką pod skalnym urwiskiem, gdzie nad głową miałam olbrzymie bloki skalne, a w dole ostro opadający stok porośnięty lasem, także przysparzała wiele emocji. Po tej ciekawej, lecz dość męczącej drodze przyda nam się jutrzejszy odpoczynek w Radkowie.

19.08.2002.

Zakończyliśmy wędrówkę po Kotlinie Kłodzkiej. Odwiedziliśmy cztery pasma górskie, trzy koronne szczyty, zajrzeliśmy w miejsca szczególnie ciekawe pod ziemia i na wierzchołkach, napiliśmy się leczniczych wód w uzdrowiskach i obejrzeliśmy kilka ciekawych zabytków. Nie starczyło nam czasu na odwiedzenie perły kłodzkich uzdrowisk - Kudowy i leżącego nad nią rez." Błędne Skały". Dziś korzystamy z wolnego czasu i idziemy jeszcze zwiedzić Kłodzką Jerozolimę, czyli Wambierzyce. Kilkudziesięciominutowy spacer wśród łąk i pól jest miłym relaksem w tym pięknym, słonecznym dniu. Już z daleka widać wspaniała fasadę położonej na wzgórzu bazyliki. Wspinamy się po wielkich schodach, by w ciszy i spokoju delektować się pięknym wnętrzem tej budowli. Potem jeszcze spacer ocienionymi starymi lipami, alejkami kalwarii z 48 niepowtarzającymi się kaplicami i kierujemy się w drogę powrotna do Radkowa. Rezygnujemy z obejrzenia krzyża pokutnego i skansenu, bo byłoby to dodatkowych 5km dla naszych spracowanych nóg i żałujemy, że jesteśmy tu w poniedziałek i ruchoma szopka jest zamknięta. Może kiedyś jeszcze uda nam się trafić w to miejsce w innym dniu tygodnia i będziemy mogli obejrzeć około 800 figurek z tego 300 poruszanych starym mechanizmem zegarowym. Wracamy do Radkowa oglądając po drodze do domu stare kamieniczki i ratusz na radkowskim rynku.
20.08.2002.

Do krótkiego, łatwego etapu nie wyruszamy zbyt wcześnie. Dwie lub trzy wsie i dwa niewielkie wzniesienia nie przyspożą nam przecież trudności. Początkowo drogą, a potem szlakiem i już jesteśmy na Górze Św. Anny. Jeszcze tylko kilka kilometrów i jesteśmy w Nowej Rudzie. Tam tablice reklamowe doprowadzają nas do Muzeum Górnictwa znajdującego się w zamkniętej kopalni węgla kamiennego "Piast". Jeszcze siadem lat temu wydobywano tu węgiel bardzo wysokiej jakości. Teraz wyrobiska i urządzenia pokazywane są zwiedzającym. Schodzimy w ciemne podziemia zaopatrzeni w kaski i lampki górnicze. Tam w bocznych korytarzach, gdzie wydobywano urobek nigdy nie były zakładane instalacje elektryczne i tak postanowiono pozostawić. Teraz możemy zrozumieć, w jakich warunkach pracowali górnicy. Ciemność, wilgoć, zapach rdzy i oleju oraz pył węglowy, który utrudniał oddychanie, którego obecnie już nie ma. Po zwiedzaniu wychodzimy na powierzchnie i znów cieszymy się świecącym słońcem.

21.08.2002.

Opuszczamy Nową Rudę kierując się w stronę Gór Sowich. Na początek musimy pokonać kilka kilometrów szosą, by dotrzeć do szlaku w Jugowie i stamtąd wejść na najwyższy szczyt tego pasma - Wielką Sowę. Szybko mija droga prowadząca przez wieś, po czym wchodzimy w leśny dukt, który doprowadza nas do schroniska "Zygmuntówka". Tu spotykamy 18-osobowa grupę, która wybrała się na tygodniowa wędrówkę ze Złotego Stoku przez Góry Bardzkie i Sowie do Wałbrzycha uczestnicząc w 21 złazie Dęblińskiego Klubu Turystyki Górskiej. Kilkoro turystów z tej grupy to członkowie naszego Klubu. Czas naglił wszystkich i nie było można pozwolić sobie na długie turystów rozmowy. A było przecież o czym. Powędrowaliśmy dalej.
Wielka Sowa powitała nas niespodzianką. Otwarta wieża widokowa pozwoliła na oglądanie dalekich przestrzeni, co przysporzyło radości, a czarne miejsce po spalonym drogowskazie, pod którym miło spędzaliśmy czas podczas klubowej wyprawy na ten szczyt, powodowało smutek i zastanowienie. Komu przeszkadzał turystyczny rogacz zwieńczony sową informujący wędrowców o szlakach? Po co ludzie idą w góry, by tam robić szkody? Już i tak na szczytach szkodę wyrządziła natura pozwalając usychać dorodnym świerkom.
Po krótkim odpoczynku ruszamy w dalsza drogę do Walimia. Ponieważ mamy do pokonania jeszcze trasę do Jedlinki, nie możemy odwiedzić podziemnych poniemieckich sztolni w Walimiu i Osówce. Droga przez las nam się trochę dłuży, postanawiam wiec wysłać parę pozdrowień. Pocztą zwrotną otrzymałam następującą odpowiedź: "dopiero wróciłam z gór, a już za nimi tęsknię, zabrały serce moje, zauroczyły mnie przepiękne polskie góry, ja do nich wracać chcę. " A potem: " Tarnica, Turbacz, Rysy na jawie mi się śnią, gitary dźwięki słyszę i słowa, które brzmią, zabrały serce moje, zauroczyły mnie, wieczory przy ognisku, wędrówki w deszczu, w mgle. Na zboczach barwne kwiecie lub szmaragdowy lód, no powiedz miły bracie, gdzie znajdziesz taki cud. Zabrały serce moje, zauroczyły mnie, doliny pełne słońca i szczyty w słońcu, w mgle". Chyba wiecie kto ja napisał. Jak to miło wiedzieć, że gdzieś tam daleko od szlaku , ma się takich wspaniałych przyjaciół. Bo to właśnie Oni w trudnych momentach długiej wędrówki podtrzymują na duchu i chce się iść dalej.

22.08.2002.

Znowu czeka nas długa trasa. Wchodzimy w teren Gór Kamiennych. Do pokonania mamy wzgórza oddzielające Wałbrzych od Rybnicy Leśnej, a potem pasmo Lesistej do Krzeszowa. Pogoda wciąż dopisuje i wędrówka łąkami i lasami jest przyjemna. Ja zaczynam trasę w Boguszowie zahaczając wcześniej o centrum Wałbrzycha, by zobaczyć ekspozycję minerałów, skał i skamieniałości w Muzeum Okręgowym. Usiłuję zapamiętać nazwy i wygląd niektórych, ale jest tego taka mnogość, że nie jest to łatwa sztuka. Potem mam okazję porównać muzealne eksponaty z rzeczywistością mijając kopalnię malafirów. Drogi nasze spotykają się we wsi Glinne, skąd już tą samą trasą docieramy do Krzeszowa. Wychodząc z lasu na ostatnim wzniesieniu ujrzeliśmy wspaniałe, barokowe wieże bazyliki krzeszowskiej. Po chwili ukazało się cale klasztorne wzgórze. Każdy turysta, którego drogi prowadza przez te małą miejscowość zagląda do siedziby cystersów. Wystrój wnętrz wykonany w stylu barokowym z ciemnego drewna ozdobionego białymi figurami robi ogromne wrażenie. Renesansowe wnętrze Mauzoleum Piastów Śląskich jest równie wspaniałe. Nie udało nam się jednak zobaczyć fresków na ścianach kościoła Św. Józefa, gdyż przyszliśmy zbyt późno i był już zamknięty.

23.08.2002.

Przed nami najwyższe pasmo Sudetów - Karkonosze. Odległość z Krzeszowa jest zbyt duża. Przeskakujemy więc na Przeł. Kowarską i tu rozpoczynamy wędrówkę. Jest wcześnie, więc słońce świeci nam w plecy, gdyż od teraz będziemy szli tylko na zachód. Po godzinnym podejściu trochę lasem, a trochę szosą =, stajemy na Przeł. Okraj. I wreszcie są! Wspaniałe, niepowtarzalne Karkonosze. Jeszcze pół godziny wspinaczki na Skalny Stół i ukazuje się naszym oczom królowa tych gór - Śnieżka. Dojście do niej nie jest jednak takie łatwe, gdyż dla ochrony stoku zrobiona została nowa trasa z dość wysokimi stopniami, co nie ułatwia wędrówki. Wygodniej jest iść własnym rytmem, niż dostosowywać do sztucznych uskoków. Ale i to pokonamy, by stanąć na szczycie i podziwiać góry, doliny i miasta w nich położone. Z najwyższego tarasu Obserwatorium Astronomicznego widać jeszcze lepiej. Schronisko " Pod Śnieżką", Kocioł Małego Stawu, dalekie skały Słonecznik i Pielgrzymy i tylko przytulona do zbocza "Samotnia" schowała się w dole, a daleka Szrenica ledwo majaczy w błękitnej mgiełce. I tam też dotrzemy. Na razie schodzimy ostrożnie w dół, a potem górską brukowana drogą docieramy do schroniska. Po krótkim odpoczynku jeszcze obowiązkowa wizyta w schronisku "Samotnia". Bo któż by opuścił to najpiękniejsze schronisko w polskich górach? Kiedy słońce zaczęło chować się za grań, ruszamy w drogę powrotną do "Strzechy Akademickiej". Dzień pełen wrażeń kończy się. Jutro odpoczynek przed ostatnim etapem.

24.08.2002.

Dzień odpoczynku, jak już nie raz było, spędziliśmy na wędrówkach. Nie była to całodzienna, forsowna wycieczka, lecz krótki spacer. Będąc w Karkonoszach nie można opuścić najwspanialszych ciekawostek tego regionu. Karkonoski Park Narodowy ciągnący się na przestrzeni 35 km od Przeł. Okraj do przeł. Szklarskiej od 4 - 6 km od granicy państwowej, zachwyca różnorodnością form skalnych i przyrodą. Jeszcze raz podziwiamy największy karkonoski kocioł polodowcowy - Kocioł Małego Stawu. Kiedy wczoraj opuszczaliśmy go o zachodzie cienie kładły się na Wielkim Żlebie, teraz prawie pionowe ściany wznoszące się nad stawem są oświetlone porannym słońcem. Pamiętam, kiedy byłam tu ostatnio w styczniu, wstające z za grani słońce rysowało przedziwne profile na ośnieżonym, zalodzonym stoku. Teraz skrzy rudziejąca trawa i złote mchy. W dole nad wodą snują się jeszcze poranne mgły. Robimy kolejne zdjęcia tego zaczarowanego miejsca i idziemy w dół do Karpacza Górnego, by podziwiać najstarszy drewniany kościół w Polsce, przywieziony z norweskiej miejscowości Wang w XIX w. Ta trzynastowieczna świątynia postawiona ciesielską metodą bez jednego gwoździa, służy do dziś miejscowej ludności oraz cieszy oczy turystów swym wspaniałym rzeźbionym wnętrzem. Obok świątyni wznosi się kamienna dzwonnica wzniesiona w celu ochrony zabytku przed silnymi wiatrami. Po wysłuchaniu informacji o kościele idziemy w stronę wyciągu krzesełkowego na Małą Kopę. Rezygnujemy jednak z przejażdżki i wracamy na górę na piechotę, jak przystało na porządnych turystów.

25.08.2002.

Dobry duch Karkonoszy zadbał o to, byśmy mogli podziwiać jego królestwo w pełnej krasie. Przed nami cały dzień wędrówki główną granią tego pasma. Płaska droga jaka prowadzi nas w stronę Przeł. Karkonoskiej, wcale się nie dłuży, gdyż możemy podziwiać z góry oglądany wczoraj od dołu Kocioł Małego Stawu, potem Kocioł Wielkiego Stawu i w oddali grupę skał o przedziwnych kształtach zw. Pielgrzymami. W oddali rozpoznajemy Górę Chojnik z charakterystyczną wieżą ruin średniowiecznego zamku. Góra ta jest również otoczona ochroną i stanowi enklawę Karkonoskiego Parku Narodowego. Z drugiej strony widać dalekie szczyty i doliny Karkonoszy leżących w Czechach . Wstępujemy na mały odpoczynek do schroniska "Odrodzenie" narzekając na asfalt przed jego drzwiami. Po chwili złorzecząc na samochody na parkingu przed hotelem tuż za biało-czerwonym szlabanem, które psują nam górskie powietrze, idziemy dalej. Trasa stała się mniej płaska. Wspinamy się mozolnie na kolejne wzniesienia podziwiając kamienne formy. Śląskie i Czeskie Kamienie zachwycają różnorodnością, a niektórzy uczestnicy naszej wyprawy próbują swych umiejętności skałkowych. Na Wielkim Szyszaku podziwiamy gołoborze pokryte jasnozieloną mozaiką porostów. Za chwilę z płaskiej jak stół ścieżki podziwiamy opadające 300m w dół ściany Śnieżnych Kotłów. W dole widać malutkich wspinających się taterników. Tylko ich czerwone kaski lśnią na szarej skale. Idąc dalej widzimy nieopodal Łabskiego Szczytu oznaczone miejsce skąd wypływa jedna z największych rzek Europy - Łaba. Jest to jednak na terytorium Czechosłowacji i nie możemy tam pójść. Jeszcze tylko niewielkie skałki o wdzięcznej nazwie Trzy Świnki i jesteśmy na Szrenicy. Cały niemal szczyt tej góry zajmuje duży budynek schroniska oraz stacja wyciągu krzesełkowego ze Szklarskiej Poręby. Wstępujemy tu tylko po pamiątkowe pieczątki i idziemy na Halę Szrenicką, gdzie w prawie pustym schronisku kończymy swoją dzisiejszą wędrówkę.

26.08.2002.

To już naprawdę ostatni dzień górskiej wędrówki. Przed nami jeszcze Góry Izerskie. Wybraliśmy trasę przez Wod. Kamieńczyka, by obejrzeć tę najwyższą 27 m potrójną kaskadę spływającą do głebokiego, wąskiego kanionu. Znowu jesteśmy zbyt wcześnie, by móc zejść na dolna platformę pod wodospadem. Kasa i furtka jest jeszcze zamknięta. Pozostaje nam tylko zrobienie zdjęć z górnego punktu widokowego z bryzgającą wodą w tle i idziemy w dół, gdzie mijając nieczynną już hutę szkła kryształowego w Szklarskiej Porębie wchodzimy na szlak biegnący już innym pasmem górskim. Odwiedzamy małe schronisko "Chatka Robaczka", by coś przekąsić i ruszamy w stronę Wysokiego Kamienia. Trawersujemy stok nie wchodząc na szczyt i kierujemy się w stronę najwyższej kulminacji Gór Izerskich, a za razem ostatniej koronnej góry zdobywanej na tej wyprawie - Wysokiej Kopy. Sam szczyt nie zachwyca urodą. Sterczące kikuty, jakie pozostały po dorodnych świerkach napawają smutkiem. To tzw. kwaśne deszcze dokonały tego zniszczenia. Agawa w Świaradowie Ale natura sama się odradza i zielone młode drzewka rosnące na tym pobojowisku dodają otuchy. Opuszczamy szlak, by wspiąć się na sam wierzchołek, a po chwili wracamy na trasę. Schodząc na Rozdroże pod Kopą obserwujemy bagienną roślinność, jaka się zadomowiła na tych terenach pokrytych torfem. W zagłębieniach lśni czarna woda, a na brzegach śmieją się do nas czerwone perełki borówek. Zatrzymujemy się co chwilę, by pojeść trochę jagód. Droga przed nami jednak daleka, a widoki, jakie odkryły zniszczone lasy jeszcze dalsze. Gdzie okiem sięgnąć łagodne kopulaste szczyty do złudzenia przypominające Bieszczady. Wydaje nam się, że byliśmy tam przed chwilą, a to minęły przecież dwa miesiące. Pięćdziesiąt cztery dni wędrówki w słońcu i w deszczu, na wietrze i we mgle. Kilkadziesiąt litrów wody wypitej po drodze i tyleż samo potu zraszającego nasze skronie.
Ale wierzcie mi. WARTO BYŁO !